21 gru 2007

Traumatyczne przeżycie dnia dzisiejszego

A było to tak. Jak zwykle w piątek o godzinie 18 udałam sie do centrum sportowego celem odbycia zajęć z podnoszenia ciężarów. Zajęcia te mają jakąs nazwę i nie polegają tylko na podnoszeniu ciężarów, ale ze względu na fakt, ze przez 45 min jestem zmuszona dźwigac z 4-5 kg sztangę więc stwierdzam, że jest to podnoszenie ciężarów. Przeważnie cieszą sie one duża popularnością, co pewnie jest też zasługą instruktorki. Jeśli ktoś kiedyś zastanawiał sie nad tym jak mógłby wygladac Arnold Schwarzenegger w obcisłych getrach i kusym topie (zaraz zaraz chyba gdzieś widziałam juz takie zdjęcia) to śmiało zapraszam. Kobita jest naprawde super, ale wzbudza przerażenie. Widać jej każdy mięsień i na przykładzie jej ciała można byłoby się uczyć sie gdzie teoretycznie każdy z nas ma jaki mięsień (w tym zdaniu gramatyka pozostawia wiele do życzenia). Kluczową informacją jest także to, że Ona nie mówi po angielsku a mój estoński dalej nie wyszedł poza :Pochodzę z Polski,ale teraz mieszkam w Tartu i jedno piwo proszę. Tak więc przychodzę dzis na zajęcia a tam...nikogo. Tylko ja. Ja i ona. Pomyslałam co pomyslałam (do druku sie to nie nadaje) ale o dziwo zajęcia odbyły sie.Ponieważ na sali zainstalowane są kamery mysle ze przynajmniej ludzie z recepcji, którzy mogli to podziwiać mieli radochę. Zaczeło sie strasznie a skończyło jeszcze gorzej. Musiałam wykonywać kazde jedno cwiczenie, bo nie było nic co mogło odwrócić jej uwagę. Moje błagalne miny nie zdały sie na nic. Po 15 min miałam mroczki przed oczami (tak obu Rafała i Pawła). Po 20 min zastanawiałam sie czy nie symulować zawału, ale mysle ze i to by nie pomogło. Przeżyłam, ale trauma zostanie. Nogi trzesa mi sie do teraz. Ręce są jak z waty. Posta pisze klikając językiem w klawiaturę. Boję sie jutra.
Tak poza tym to akademik jest prawie pusty. Jak na początku narzekałam na hałas i inne takie tak teraz myśle że oszaleje z powodu ciszy. Kusi mnie zeby chociaż włączyć mikser, to moze strażnik przyjedzie tak jak ostatnio, kiedy Ula miksowała. Wszedł do naszej kuchni i sie zdziwił (nie wiem co podejrzewał zostać). Kiedy zobaczył Ulę z mikserem w ręku pouczył ja ze takie zachowanie jest zabronione po 23. Na szczęście obyło sie bez grzywny:)

17 gru 2007

Cała prawda o estońskim języku

The Origins of the Estonian Language


A long time ago, about 1000 or 1100 B.C. there were three Estonian guys sitting around the campfire. Their names were Billy, Ray and Duke (bet you didn't know that these are real ancient Estonian names). It was winter time and they were bored. Billy spoke first. "Ya know Ray, what we need is a new language". "Damn straight!" said Ray, "Talkin' this way is gettin' boring and besides everybody almost understands us. We need a language that's sooo crazy, soooooo complicated that nobody will ever understand what's going on!" As the idea picked up steam, Duke piped up. "Let's do it this way, that you can't say he or she. That way you won't know if your talkin' about a man or a woman. Also, we gotta think up names for people that give no clue to foreigners about their gender, names that change with the grammer so you never know what to call somebody." Ray nodded in approval "Yeah," he said thoughtfully "that's it. Then we can eliminate the future tense. Think of trying to ask someone out on a date when you can't say the right name, whether it's a boy or girl or when it is going to happen!"

Billy, the smart one, was thinking in more technical terms already. "O.K., let's make it this way, that when you learn a noun, you don't have to learn just one word but FOURTEEN Yeah and instead of just saying that you are going to or from something, you have to change the noun in some weird way." Now Ray was excited and spilled his beer. "Yeah Yeah! And..and.. the nouns can't change the same way, let's make like, a hundred different spelling groups that all change in different ways!" This appealed to Duke who added slyly, "Ya wanna make it real hard, a real nut-buster? Let's make it so all the adjectives change, too. In boring old English, you say 'five small, red houses', 'small, red houses' and many small, red houses'. Small and red always stay the same but in our new language? Whoaaaa Nellie!" They exchange high fives all around and cracked a few beers. After that they started practicing how to say "Oh, you're learning Estonian" without busting up laughing.

That's how Estonian came to be, honest!

by Douglas Wells

http://www.hiiumaa.ee/douglas/keel.htm

10 gru 2007

русский приём

Dziś los okazał sie dla nas nadzwyczaj łaskawy. Zostałyśmy zaproszone na rosyjskie przyjęcie. Nie tylko miałyśmy możliwość zwiedzenia 3 piętra, ale zostałysmy ugoszczone po królewsku. Zupa grzybowa, pierogi, naleśniki. Czego można chcieć więcej. Spędziłysmy 2 godziny słuchając rosyjskiego języka. Słuchając, bo po 2 miesiącach intensywnego kursu (taaa...) byłyśmy w stanie powiedzieć tylko, że u nas jest mała rodzina i nie ma siostry. Co więcej każda nasza próba wzięcia udziału w rozmowie kończyła się wspólnym smiechem. Ale rozumieć rozumiałyśmy.Najciekawiej zrobiło się gdy zostałyśmy zapytane o tradycyjne wigilijne potrawy. Oczywiście nie wiedziałyśmy jak jest Wigilia (tak skomplikowane słownictwo przerabia się pewnie dopiero na 3 semestrze)wiec pomyślałyśmy, że chodzi o tradycyjne polskie jedzenie i niewiele się zastanawiajac odpowiedziałyśmy: kotlet schabowy. Wtedy nastąpiła ogólna konsternacja i padło pytanie: Wy katoliki i jecie mieso w wigilie? Jak już zrozumiałyśmy o co chodziło tośmy się pośmiały. Ogólnie rzecz biorąc ruski język jest super, ruscy ludzie są super a na 3 piętrze nie ma imprez.

4 gru 2007

Lund sajab (pada śnieg)

Do poniższej zabawy potrzebne są:
-śnieg (tego ci u nas dostatek)najlepiej taki lekko mokry, wprost stworzony do lepienia kulek
-kilkunastu obcokrajowców (im większa różnorodność językowo-kulturowa tym weselej)
-ustronne miejsce, najlepiej niedaleko ruin kościoła, z licznymi wzniesieniami** i pomnikami*
-godzina wolnego czasu
-grzane wino***

Bierze się obcokrajoców, prowadzi w ustronne miejsce, dzieli na dwie drużyny i każe lepić kulki ze śniegu. A potem "wolna amerykanka". Zabawa polega na tym, żeby wtrafić śniegiem w wybraną lub przypadkową osobę (najlepiej z niewłasnej drużyny, choć przeważnie po 20 min nigdy nie wiadomo kto swój a kto wróg). Mile widziane są zmasowane ataki na pojedyncze jednostki jak i przewracanie na ziemie i nacieranie śniegiem. Nic nie jest w stanie zastąpić uczucia zimnego puchu we własnej buzi i pod kurtką.
Tak właśnie zabawialismy się ostatniej niedzieli. Ubaw po pachy, woda zresztą też tam sięgała.
Pod koniec tygodnia planujemy powtórkę z rozrywki wzbogaconą zjazdami na sankach. Sesja za pasem więc trzeba jakoś odreagowywać stresy.

*za pomnikiem można sie schować i przeczekać
**z wzniesienia można sie ześlizgnąć co tylko podkręca atmosferę
*** to na potem, dla rozgrzania się

24 lis 2007

Sto lat sto lat....








Jak by ktos jeszcze nie wiedział, to jedna z nas ma dzis urodziny i to nie jestem ja:) Uli stuknęło (...) lat. Pamietam jak dzis, kiedy bawiła sie łopatką w piaskownicy. Jak te dzieci szybko dorastają. Wszystkiego naj, naj, naj. Żeby każdy kot na ulicy zatrzymywał się przed tobą i dawał pogłaskać. Oby zima w Estonii tego roku była ze śniegiem i +15 stopniami w tym samym czasie. Oby ser żółty w lodówce nigdy się nie kończył. Żeby zaczeli dostarczać pizze do akademika. Żeby z trzech form rzeczownika w estońskim została tylko jedna. Zeby z kranu płyneła nam woda gruszkowa. Tego wszystkiego Ci życzę:):):)

Ps. Zebyś się dziś sponiewierała na całego:P

23 lis 2007

Kes? Kus? Kas? eeee.... spasiba

Wybrałam się dziś do centrum handlowego "Eeden" (tak, Estończycy uwielbiają wstawiać wszędzie podwójne samogłoski). Idąc tam, zamyśliłam się nad swoim zakupowym celem i pomyliłam drogi. Gdy się zorientowałam, stwierdziłam że nie będę się wracać, skierowałam się w stronę gdzie mniej więcej powinna być "droga do Edenu" i idę. Ciemno, zimno, wilki jakieś... Doszłam w końcu do miejsca gdzie pojawiały się pojedyncze jednostki ludzkie. Ponieważ nadal nie byłam pewna gdzie zmierzam, postanowiłam zapytać się o drogę. W pobliżu nie było żadnych młodych ludzi, więc stwierdziłam że oto nadszedł ten czas i użyję estońskiego w praktyce. Podeszłam do pani oczekującej prawdopodobnie na autobus i skoncentrowana na tym, aby nie pomylić estońskiego "przepraszam" z "proszę", zagadnęłam o drogę. Jak już przebrnęłam przez "vabandust (=przepraszam)", to dalej słowa jakoś niekontrolowanie same wydostały się ze mnie i zapytałam się pani grzecznie o to, kim jest Eden. Skonsternowana stałam przed nią i myślałam, że mógłby być to faktycznie interesujący przyczynek do dyskusji, jednak teraz bardziej interesuje mnie gdzie jest Eden. Pani natomiast z miną nie mniej skonsternowaną od mojej powiedziała "tylko po rusku". Aha, no to w sumie dobrze, nie zorientowała się że gadam głupoty. Przełączyłam się na rosyjski i mówię, że ja trochę po rosyjsku rozumiem. Ona się ucieszyła i mówi: "A dobrze, mówisz po rosyjsku". No, fascynująca konwersacja, ale czas wyłuszczyć o co mi chodzi. Pytam się więc "gdzie jest sklep Eden?". Pani znów się rozpromieniła i po radosnym wykrzyknięciu "Aaa, Eden magazin" zalała mnie potokiem słów, tłumacząc jak się dostać do centrum handlowego. W tym momencie przypomniałam sobie, że nie przerabialiśmy jeszcze lekcji o tłumaczeniu drogi i właściwie to w ogóle nie rozumiem co ona gawarit, ale po wielokrotnym kreśleniu przez nią krzyża w powietrzu a potem wskazywania w prawo, domyśliłam się że na widocznym niedaleko skrzyżowaniu mam skręcić w prawo. Podziękowałam i poszłam i... no patrzcie państwo, dotarłam do Edenu. Wrócę do Polski jako poliglotka :) Z powrotem wracałam obładowana jak wielbłąd (i po krótkim czasie spocona jak mysz) znaną już drogą. Teraz znam dwie drogi do Edenu.

Gytha

21 lis 2007

!!!

Są! Przyszły! Nadeszły! Zmaterializowały się. Widnieją na naszych kontach. Długo oczekiwane... Raha, dziengi, geld, money, pieniążki ukochane. Odkryłyśmy je w piątek, ale dopiero teraz piszemy bo poszłyśmy balować i tak jakoś zeszło... zeszło trochę z konta... Teraz będziemy czekać na drugą ratę.

Gytha

11 lis 2007

Działo się

Jest niedziela i siedzę już drugą godzinę w bibliotece (!) Dokonałam tego nadludzkiego wysiłku (wstałam, umyłam sie, ubrałam i poszłam)tylko po to, żeby napisać głupi esej na na głupie zajęcia, którego termin oddania zbliżania sie nieubłaganie. W chwili obecnej mam już całe 2 zdania. W takim tempie spłodzę to arcydzieło literatury w moim przypadku fantastycznej około 2010 roku. W kazdym razie udało mi sie przez te 2 godziny przejrzeć wszystkie popularnonaukowe strony internetowe(pudelek, kozaczek, wiadomosci o gwiazdach na onecie, wp, i parę zagranicznych portali), przeliczyłam tez ilosc ksiazek na jednym regale i całe 15 min spedziłam wpatrujac sie w blizej nieokreślony punkt w przestrzeni. No, tyle o mnie.
W piątek organizowaliśmy dla naszego piętra "polish party". Oczywiście chodziło nam o przybliżenie polskiej kultury (?) zagranicznym studentom. Celem doraźnym było zaś sie najeśc i napić a wszystko to przy akompaniamencie "Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina..."- swoja droga chyba tego nie puściliśmy. Jest nas tu ok. 20 os i po wiekszych lub mniejszych dyskusjach udalo sie ustalić co kto ma robić. Nam przypadło w udziele gotowanie bigosu i barszczu. Bigos został przygotowany już w czwartek, tak że przez 2 dni na całym 4 pietrze, mozna było czuć wspaniały zapach kapusty. Smiem podejrzewać, że nasze wspolokatorki z Niemiec maja taka traume do tego warzywa, że nigdy wiecej nie wezmą go do ust (kisses for Fine and Andrea, you survived polish party:) Poza bigosem i barszczem były jeszcze faworki, żurek, sałatka warzywna, chleb ze smalcem, pierogi, uszka no i oczywiście wódka pod postacia wsciekłego psa. Ludzie mówią, że jedzenie było bardzo dobre, w co wierze, bo nic nie zostało. Impreza była przednia, a bałagan w mieszkaniu w dniu nastepnym jeszcze przedniejszy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego że można natknąc sie na rozlany barszcz w tak przeróżnych miejscach. Póznym wieczorem jak zwykle wszyscy poleźli do klubu i tutaj nasza historia sie urywa (tzn jak zwykle spiłymy sie).
Wczoraj byłyśmy na premierze baletu "Eugeniusz Oniegin". Mimo naszej mizernej wiedzy na temat tańca, trzeba przyznać, że przedstawienie robiło wrażenie a umiejętności tancerzy stokroć przewyższały to co widziałyśmy w Petersburgu. Jeszcze większe wrazenie chyba zrobił na nas fakt, że budynek teatru obchodził właśnie swoją 40-tą rocznicę i serwowano darmowe wino:)
Tyle sie działo. Moze do zamknięcia biblioteki za 1,5 h uda mi się wyskrobać jeszcze z 1 zdanie to tego głupiego eseju (brrr)
Nara
Esme

8 lis 2007

Konto

Dawno, dawno temu licząc naiwnie że jak inni studenci Erasmusa dostaniemy pieniądze z programu, założyłyśmy sobie konta w estońskim banku. Za każdy miesiąc bank pobiera 5 koron za prowadzenie konta. Oto jak wygląda stan mojego konta na dziś.

Konta naszych rodziców też dziwnie zmalały przez te dwa miesiące, ale polecamy wszystkim wyjazd na erasmusa z naszej uczelni. Wszystko tam mają zorganizowane na tip top...
P.S. Ale jak kiedyś może jednak dostaniemy pieniądze, to dopiero będzie biba :D

Gytha

4 lis 2007

7 lies of student

1. Starting tommorow I won't drink.
2. Starting tommorow I will learn.
3. Thank you, I'm not hungry.
4. Yes, it is my project.
5. I passed all exams (to parents).
6. I've been at all of your lectures.
7. We will drink only one beer tonight.

So true... :)

3 lis 2007

Z ostatniej chwili

Właśnie wstałyśmy. Otwieramy rolete a tam... śnieg. Z deszczem czy nie, ale to zapowiedź nadchodzącej apokalipsy:)

Esme

2 lis 2007

Halloween

Tak więc. Ula wróciła. W środę. Szczęśliwa i radosna niczym górska nimfa lekko i z piesnia na ustach wysiadła z autokaru. Prawde mówiąc wypełzła wkurwiona tocząc pianę. Podróż była do bani. Na lotniskach uparli się żeby ją rewidować, co znacznie podniosło przyjemność lotu. Też zawsze podejrzewałam, że ma coś z terrorysty. W każdym razie udało jej sie dotrzeć wprost na imprezę. Ponieważ wiemy jak traktować strudzonych wędrowców w domu czekało na nią BOWLE. Nigdy wcześniej nie byłyśmy na "przebieranej imprezie" więc pełne ekstytacji w pocie czoła skrzętnie przygotowywałyśmy sie do wyjscia. Prawde mówiąc wybrałysmy najłatwiejsze rozwiązanie i ubrałyśmy się jak zdziry okraszając nasze lica zbyt duża ilością środków upiększających. Efekt być może będzie można zobaczyć na zdjęciach, jeśli tylko przypomnimy sobie kto je robił. Impreza jak impreza. Mnóstwo pijanych w 3 d...studentów, ino część w innych niż zazwyczaj odzieniach. W srodku była też możliwośc skorzystania z sauny, aleśmy nie skorzystały.
Nara
Esme

26 paź 2007

UЛA B ПOЛЬШE

Wróciły my. Dawno, ale piszemy dopiero teraz. To przed nadmiar obowiązków. Codziennie trzeba wstawac, brać prysznic, jeść i takie tam. To może wykończyć.
Podroż zaczęła się nam radośnie, bo nad ranem złapała nas policja twierdząc, że przekroczona została dopuszczalna prędkość. W Estonii wynosi ona 90 km/h a myśmy jechali 125 km/h. W nagrodę za nieznajomość prawa otrzymaliśmy możliwość uiszczenia mandatu w wysokości 300 koron na głowę (ok. 70zł ). Miało być nawet dwa razy więcej, ale 300 koron jest w pełni satysfakcjonujące. W Tallinie sporo czasu zajęło nam poszukiwanie portu, skąd odpływać miał nasz prom. Bez mapy i z ograniczoną możliwością kontaktu z ekipą z drugiego samochodu stanowiło to swego rodzaju rozrywkę. Promem płynęliśmy 3 h, ale większość czasu przespaliśmy, także szczerze polecamy taki sposób podróżowania. Fiński kraj przywitał nas chłodem i tak już pozostało do końca. Padać nie padało, ale w zimowej kurtce było mi zimno co nie wróży najlepiej na nadchodzące miesiące. Pierwszą godzinę na helsińskiej ziemi spędziliśmy na poszukiwaniu parkingu. Znalezienie bezpłatnego parkingu w centrum miasta graniczy z cudem, co oznacza, że sobie pojeździliśmy.
Helsinki są, w zasadzie nie wiem jakie. Są zupełnie różne od Petersburga. Nowoczesne. Górzyste. Z pewnością ciekawe, ale jakoś mnie nie zachwyciły. Cały dzień upłynął nam na zwiedzaniu a jego zwieńczeniem było poszukiwanie gdzieś zaparkowanego poza centrum samochodu. Efekty zwiedzania można zobaczyć w galerii zdjęć.
Potwornie zmęczeni, z nogami włażącymi nam w 4 litery pojechaliśmy do Tampere, gdzie nocowaliśmy w tamtejszych akademikach. Tampere było jednym z naszych wyborów jeśli chodzi o Sokratesa. Miasto jest całkiem fajne i ma wiele ciekawych miejsc, ale ceny to by nas w Finlandii zabiły. Najtańszy chleb 1,59 euro. Rodzice zbankrutowali by na paczkach. Chłopaki prawie zrobiły interes życia sprzedając w akademiku estońską wódkę po promocyjnych cenach. Sam akademik w którym spaliśmy znacznie różni się od naszego. Pokoje są małe, 1 osobowe, z łazienką. Korytarze są naprawdę wąskie, ale na piętrach są wspólne kuchnie, gdzie można urządzać imprezy. Drugi dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Tampere, w tym muzeum Muminków, gdzie cześć z nas wzięła udział w przedstawieniu dla 3-latków. Naszym zdaniem było ono lepsze niż balet „Giselle” na który wybraliśmy się w Petersburgu. Wieczorem braliśmy udział w polskiej imprezie, zorganizowanej specjalnie po to by pokazać obcokrajowcom naszą kulturę. Lub jej brak. Była wódka, były faworki i oczywiście pierożki, które cieszyły się największym zainteresowaniem. Teraz planujemy zorganizowanie czegoś podobnego u nas. A co. Jak zwykle niedospani ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się w polskiej ambasadzie w Tallinie, by oddać swój głos w wyborach, Jak na prawdziwych patriotów przystało. Do domu dotarli my żywi.
A teraz nowości:
Ula jest w Polsce. Na krótko, ale już odczuwam rozłąkę. Przez 2 msc codziennie oglądałam na żywo jej twarz a dziś w tym celu musiałam włączyć komputer i poszukać jakieś zdjęcia. Nie mogę spać, odczuwam lęk i smutek. Trochę sobie nawet dziś w kącie pochlipałam. Z żalu zaczęłam nawet sprzątać. To pewnie coś jak syndrom pustego gniazda.
Nara.
Esme

19 paź 2007

Nie o Petersburgu


Tak więc jest za 10 minut czwarta i za 40 min wyjeżdżamy do Helsinek. Jak można domniemywać, poprzednia wycieczka niczego nas nie nauczyła. Obiecałyśmy sobie, że przed jakimkolwiek wyjazdem należy zapewnić sobie przynajmniej 6 h snu, żeby potem nie padać na twarz. Tym razem poszalałyśmy i pospałyśmy niecałe 2 h. Prawdopodobieństwo zarejestrowania tego co się będzie działo w drodze wynosi 0. Prawdopodobieństwo odpowiedniej ilości snu przez te 3 dni wynosi 0 bo nocleg mamy w akademiku u znajomych Polaków i w ten weekend organizują tam polską imprezę.. Prawdopodobieństwo, że ludzie na nasz widok będą uciekać wynosi 100.


Ula co jakiś czas się zawiesza zupełnie jak mój komputer. Ja natomiast mam omamy wzrokowe. Oby kierowcy byli w lepszym stanie. Prawda jest taka, że wstałyśmy około godziny za wcześnie. To wyszła na wierzch nasza lękowa osobowość. Teraz siedzimy w kuchni i patrzymy na siebie, ale tego co widzimy nie da się opisać słowami. No chyba że użyjemy określenia zombi. Do niedzieli.
Esme

13 paź 2007

Zdjęcia. Photos. Zdjęcia.
Są już dostępne w galerii.
Zaledwie 600:)

P.S. Zdjęcia z Petersburga są w 3 katalogach i do tego jeszcze czwarty ze zdjęciami z rocznicy Tartu Ulikooli :)

11 paź 2007

Powycieczkowe wspomnienia cz. 1

Trochę to trwało nim doszłyśmy do siebie po wycieczce, ale teraz już możemy się podzielić naszymi przeżyciami. Petersburg...Tego się nie da opisać słowami. Nie jesteśmy skore to wzruszeń, ale tam jest kurwa pięknie. Tylu wspaniałych budowli w jednym miejscu, tylu niesamowitych miejsc otocznych wspaniałymi budowlami jeszcze nie widziałyśmy. Ale zacznijmy od początku. Do Petersburga wyjeżdzałyśmy o 6 rano, a jakoże typowe z nas baby potrzebowałyśmy 2 h na przygotowanie. Czyli miałysmy wstac o 4. Wstanie o 4 wymaga położenia sie o 10 wieczór, ale jak zwykle los pokrzyżował nasze plany. Zupełnie jak na złość uniwersytet w Tartu obchodził właśnie 375 rocznicę swojego istnienia i z tej okazji organizowane były różne uroczystści.Dzień przed naszym wyjazdem odbywał się uroczysty pochód z pochodniami. Setki studentów kroczyło w korowodzie (czy coś tam) trzymając w rękach zapalone kawałki drewna, często smolnego, z nakręconymi na końcu pasmami włókien lnianych, bawełnianych lub szmatami nasyconymi olejem, smołą, ropą naftową lub inną substancją łatwopalną (nie chciałam jeszcze raz powtarzać słowa pochodnia:)śpiewając tradycyjne pieśni. Ponieważ działo sie to wieczorem efekt był niesamowity. Jestem przekonana, że średniowieczne sceny z polowań na czarownice musiały wyglądać podobnie. Zwieńczeniem dnia było przedstawienie teatralne (balet) zorganizowane w ruinach katedry oraz pokaz sztucznych ogni. Było tak pięknie, że nawet Gyta pochlipywała ze wzruszenia ukryta gdzieś za drzewem. Jeśli tylko nasze lenistwo nam na to pozwoli to zamieścimy filmiki z tych wydarzeń. Skutkiem tego wszystkiego położyłyśmy się spać o 3 a wstałysmy o 4. Skutkiem tego natomiast było to, że przez cały pierwszy dzień pobytu w Petersburgu byłyśmy lekko mówiąc nieprzytomne. My i reszta wycieczki oczywiście też. Przejście graniczne umiejscowione jest w Narwie. Narwa jest estońskim miastem zamieszkałym w 95% przez rosyjskomówiącą ludność. Znajdują sie tam dwie monumentalne twierdze (rosyjska i estońska) których zdjęć nie mamy, bo jak już wspominałam byłyśmy zbyt nieprzytomne, żeby zajmować się jakąkolwiek aktywnością fizyczną poza spaniem. Samo przekroczenie granicy również było ciekawe, bo kazano nam z całym dobytkiem wysiąść z autokaru i osobiście przejść przez punkt odprawy. Większych problemów z tym nie było.
Esme

5 paź 2007

Petersburg

Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg
Za kilka godzin jedziemy do Petersburga:)

1 paź 2007

We did it... i inne takie

A było to tak.
Tartu ma swoją lokalną tradycję. Każdy student, który otrzyma ocenę niedostateczną z egzaminu i chce ją poprawić, musi przejść po betonowym łuku nad mostem Kaarsild (który ponoć ma szerokość pół metra). W praktyce wygląda to tak, że po przęśle chodzi każdy komu sie podoba lub też kto jest wystarczająco "pod wpływem" i nie w czasie sesji a w nocy. Mijały kolejne dni, coraz więcej naszych znajomych dokonało tego karkołomnego (dosłownie) czynu (i to po kilka razy) a my nic. Nasze racjonalne i zdroworozsądkowe podejście do życia uniemożliwiało nam zdobycie się na tak lekkomyślny czyn (tchórze z nas i tyle).







Któregoś pięknego wieczoru (dokładnie to w ostatnią sobotę), uraczone lokalnymi trunkami (w cenie 16 koron za puszkę) stwierdziłyśmy, że skoro inni mogą, to my też. Gnane jakimś nagłym impulsem wspięłyśmy sie na przęsło za chwilę wcześniej poznanym Węgrem i dumnie kroczyłyśmy balansując na wysokości, igrając z własnym życiem. No dobra, wejście na cholerne przęsło było prawie niewykonalne bo wpierw trzeba było się na nie wdrapać, a przypominam że do najtrzeźwiejszych nie należałyśmy. W sumie żałuję że nikt nie nagrał tych kilku prób wspięcia się. Wejście było straszne. Żadna z nas nawet przez chwilę nie myślała by popatrzeć w dół. Żeby było nam ciężej, to na samym szczycie grupa ludzi raczyła się bliżej nieokreśloną substancją, zajmując nam cholera miejsce do przejścia. Ponieważ nie ma tam za dużego pola manewru to musiałam się każdego z nich przytrzymać, wiec moja teoria jest taka, że na szczycie mostów siedzą ludzie spragnieni kontaktu fizycznego. Ale powróćmy do tematu. Samo zejście na szczęście nie było takie najgorsze. Ktoś jednak nad nami czuwał i tym razem obyło sie bez rozlewu krwi i połamanych kości. A teraz konkluzja. Ponieważ żadna z nas nie miała aparatu to musimy zrobić to jeszcze raz, bo tak. Mamy tylko jedno zdjęcie od Węgrów ale niewiele z niego wynika. Musicie uwierzyć na słowo, że to było na łuku mostu. Liczę na to, że ktoś nas powstrzyma.



Z tego miejsca składam serdeczne wyrazy ubolewania wszystkim tym, którzy zaczeli dzis rok akademicki.

Esme

28 wrz 2007

Culture shock

Dokładnie przed kilkoma minutami rozwikłałyśmy zagadkę naszej niemożności do wykonywania codziennych aktywności (joł). Według naszego przewodnika po Tartu spowodowane jest to 'kulturowym szokiem'. Manifestuje się on następująco:
1) preoccupation with health, feeling sick much of time (ja mam rozwaloną nogę i stan podziębienia)
2) Aches, pains, and allergies ( Gytę bolą okolice żeber i ma jakieś uczulenie)
3) Overeating (dziennie zjadamy co najmniej jeden bochenek chleba na śniadanie)
4) Insomnia, desire to sleep too much or too little (ja nie chodzę spać przed 3 w nocy a Gyta dla normalnego funkcjonowania potrzebuje 12 h drzemki)
5) Anger, irritability (Ależ mnie ci wszyscy ludzie wkurwiają)
6) Loose of idenity (ciagle zadajemy sobie pytanie: kim jestem?)
7) Unable to solve simple problems (Skąd wracają Litwini?)
8) Loose of ability to work or study effectively (zasypiamy na zajęcia, zasypiamy na zajęciach)

Według poradnika czeka nas jeszcze:
1) unaxplainable crying
2) identyfying with the old culture
i mój ulubiony symptom: developing obsessions such as over-cleanliness (to akurat by nam nie zaszkodziło)

26 wrz 2007

The teacher who says 'Ni'

Pamiętacie tę scenę z Monty Pythona?


Nasza nauczycielka estońskiego też często mówi 'ni'. I czuję się wtedy podobnie jak biedni rycerze okrągłego stołu. 'Ni' oznacza po estońsku 'a więc', jeśli więc nasza nauczycielka je wymawia to może to oznaczać dwie rzeczy:
1. Zacznie zadawać nam pytania - biorąc pod uwagę, że nigdy nie znam odpowiedzi, to nie jest to najlepsza sytuacja
2. Przejdzie do następnego tematu/zasad gramatycznych - to w sumie jeszcze gorzej bo gramatyka estońska ma zasady bardziej absurdalne niż skecze Monthy Pythona. Właściwie to ciężko się tam doszukać jakichkolwiek zasad.

W związku z tym słówko 'ni' wywołuje u mnie nerwowe skurcze, dreszcze, odruchy wymiotne itp.

Nawiązując jeszcze do filmiku to wymowa niektórych liter w estońskim przypomina scenę z "ni" i "nu" a nagła zmiana Rycerzy którzy mówią 'ni' na rycerzy którzy mówią 'icky icky...' to nasza estońska codzienność bo tu jest więcej wyjątków niż reguł.

Ah what sad times are these when teacher can say 'ni' to poor students!

Gytha

24 wrz 2007

Nic nam sie nie chce

Myślałyśmy, że chwilowy spadek chęci do robienia czegokolwiek za jakis czas minie, ale wszystko wskazuje na to, że przerodzi się w głebszą formę depresji. Jednobiegunowej. Jesteśmy tak leniwe, że nawet porozumiewamy sie w pokoju przy użyciu gadu-gadu albo skypa, bo rozmowa twarzą w twarz byłaby zbyt wykańczająca. Każde poranne wyjście na zajęcia wymaga wielu godzin psychicznego przygotowania. Jestem przekonana, że coś dodawane jest do wody w kranie lub rozpylane w powietrzu bo nie zachowujemy się normalnie. Gdyby nie fakt, że najbliższy sklep jest może z 200 m od akademika, pewnie umarłybyśmy z głodu. Dziekujmy Bogu za winde. To nie koniec narzekań. Dziekan nie uznał nam jeszcze przedmiotów, gdyż albowiem dalej go nie ma w kraju. Nie chca nam przelac pieniadzy na konto, bo nie. Zaczyna robić sie zimno i nie ma białego sera. Odnowiła mi sie kontuzja i nie moge biegać. Ula próbowała dzisiaj trzykrotnie popełnić samobojstwo, ale nóż nie był dość ostry a nie miałysmy siły go naostrzyć. Ale w piątek piłyśmy pysznego drinka o wdźięcznej nazwie "Hemingway". Tym optymistycznym akcentem kończymy tego budujacego posta.

Ps. Dodajemy do galerii zdjecia samego akademika. Moze ogladajac zdjecia ktos znajdzie odpowiedz dlaczego nam sie nic nie chce. Moze to konstrukcja ścian tak na nas wpływa.
Esme

23 wrz 2007

Skutki picia bowle...

Poniżej filmik z wczorajszej imprezy. Główne role grają nasze kochane (Ja Andrea du flittchen - ździra, ździra, ździra:*)współlokatorki.



Jak by ktos nie zrozumiał co mówią poniżej tłumaczenie:
'Siema'
'Gniezno'

20 wrz 2007

3 tygodnie w akademiku

Od kilku dni (w zasadzie odkąd przyjechałysmy) przeżywamy małe załamanie nerwowe związane z koniecznością dzielenia małej mieszkalnej przestrzeni z innymi osobami. Słowa takie jak cisza, spokój i nauka na zawsze (a przynajmniej na 5 msc zostały wykreślone z naszego słownika). Poniżej skutki:

1) braku kontaktu fizycznego z kotem



2. braku deprywacji sensorycznej

Tallinn - wspomnienie

Następnego dnia po przybyciu do Tartu wybrałam się z Krzyśkiem do Tallina. Ponieważ jeden dzień to za mało by dokładnie zwiedzić jakiekolwiek większe miasto, przewodnik wzięliśmy tylko żeby się za bardzo nie zgubić. Całe zwiedzanie jednak wykonaliśmy na tytułowym freestylu. Łaziliśmy chaotycznie po starym mieście pstrykając fotki wszystkiemu, czemu się dało. Muszę powiedzieć że ma to swój urok i nie przejęłam się tym zbytnio, bo ja na pewno jeszcze do Tallina się udam. Ogólnie rzecz ujmując - stare miasto mi się podobało (szczególnie specyficzny rodzaj cegieł), nowe nie. W dodatku trafiliśmy na pierwszy dzień zimna w Estonii, na co oczywiście nie byliśmy kompletnie przygotowani. Dlatego na większości zdjęć jestem skurczona i sama się obejmuję jakby mi miłości w dzieciństwie brakowało. W związku z tym chaotycznym zwiedzaniem nie mam pojęcia co jest na większości zdjęć, a resztę tylko zgaduję :) ale mimo wszystko jak ktoś chce zobaczyć to zapraszam do galerii.

Gytha

19 wrz 2007

Nadejszła wiekopomna chwila

Oto nastał ten dzień, ten moment, na który wszyscy czekali. Zdecydowałam się ujawnić swe przemyślenia na tymże blogu. Do tej pory zajmowałam się stroną techniczną i poprawianiem Esme, a to zajmuje duuużo czasu :) A więc do rzeczy. Moje spostrzeżenia są następujące:
Pierwsza euforia mi mija. Mówiąc dokładniej wszystko tu zaczyna mnie dobijać. Estoński mnie dobija bo za szybko (i nie wiem co się dzieje na zajęciach), rosyjski mnie dobija bo za wolno (i się nudzę), psychologia mnie dobija bo za dużo (trzeba czytać), dziekan mnie dobija bo nie odpowiada na naszego ważnego maila, poczta mnie dobija bo czekam już półtora tygodnia na paczkę od mamusi :), współlokatorki mnie dobijają bo są za bardzo dziewczyńskie (chichoczą, piszczą i nadają prawie non stop). Hmmm, dochodzę do wniosku, że jak na tyle dobijaczy to czuję się zaskakująco dobrze. Czyli jednak zapisanie swych przemyśleń ma siłę terapeutyczną.
Poza tym Esme dostała jakiejś manii. Chodzi biegać, czasem nawet dwa razy dziennie, chodzi na basen i ze mną na hip hop. Obawiam się że to nie koniec - jak wróci napakowana jak Schwarzeneger to nie moja wina. Ja modeluję jej zupełnie inne zachowania, dokładniej jedno - spanie. Ale ona nie chce mnie naśladować, dzeci nigdy nie chcą brać rozsądnego przykładu z dorosłych.
No i na koniec moje największe zmartwienie - nie mogę dorwać tu żadnego kota do wymiętolenia. Ostatni raz miętosiłam kota jakieś 20 dni temu w cerkwi prawosławnej w Tallinie (gdzie to się człowiek nie zapuści żeby dorwać kota). Chyba mam syndrom odstawienia i dlatego wszystko mnie dobija. Chociaż nie, zaraz, mnie zazwyczaj wszystko dobija. Czyli ogólnie norma.

Gytha

Hip Hop

Tak więc skoro nasze ambitne plany regularnego uczęszczania na zajęcia legły w gruzach, skoro nasze usilne próby przyswojenia jakiejkolwiek porcji wiedzy spełzły na niczym stwierdziłyśmy, że nie pozostaje nam już nic innego jak tylko zapisać sie na zajęcia z hip hopu. Słowo ciałem sie stało i tak oto wylądowałyśmy dzis na pierwszych tanecznych zmaganiach. Pominę tutaj jakże frapującą historię związaną z zapisami na zajęcia i przejdę od razu do sedna. Nie jestem pewna, ale wydaje mi sie, że za niedługo rozlegną sie telefony z propozycjami pracy w teledyskach np. 50 centa czy choćby Mezo. Zajęcia prowadziła zakapturzona dziewoja w oldschoolowych dresach które luźno jej dyndały. To było nasze pierwsze spostrzeżenie. Drugie było takie, że poza nią na sali znajdowało się z 20 innych dziewoj w przyciasnych wdziankach. W każdym razie czułyśmy się tam jak w domu. Zajęcia polegały na tym, że zakapturzona dziewoja pokazywała nam różne kroki, które następnie musiałyśmy powtarzać. Śmiem przypuszczać że miał powstać z tego układ taneczny. Bardzo szybko okazało się, że określenia typu : porusza sie z gracją, czuje muzykę, ma wdzięk nie odnoszą sie do mnie. Niestety, ale raczej nie zaproszą mnie do "Tańca z Gwiazdami" chyba, że w charakterze widza. Gycie szło lepiej, ale tez niewiele:) W każdym razie ubawiłyśmy sie dziś setnie i raz w tygodniu zamierzamy praktykować te hedonistyczne rozpasanie. Bo po co marnować czas na naukę, skoro można robić tysiące innych rzeczy.
Esme

16 wrz 2007

Alleluja!!!

Nasze modlitwy zostały wysłuchane i po długich bezsennych nocach udało się nam (czyt. Gycie) dołączyć do naszej suchej, pseudoliterackiej twórczości także kilka obrazów. Prawdę mówiąc ok. 500. Jak szaleć to szaleć. Zdjęcia znajdują się w galerii po prawej stronie. Jak już zostało wspomniane jest ich ok. 500 i dotyczą tylko naszej wyprawy do Estonii. Przejrzenie ich wszystkich może zabrać trochę czasu, także radzimy podzielić je sobie na mniejsze partie i codziennie dawkować po kilkadziesiąt. Dla najwytrwalszych przewidziano nagrody. Zdjęcia z Estonii zostaną dodane kiedyś tam. Pozdro.

Ps. Jak nas fantazja poniesie to być może pod zdjęcia dodamy też opisy. Gytha doda na pewno.

14 wrz 2007

Stosunki polsko-niemieckie

Wydaje mi sie ze relacje pomiedzy Polska i Niemcami ulożyłyby sie zupełnie inaczej, gdyby kazdorazowym kontaktom towarzyszyła konspumpcja BOWLE.

Bowle:
1 bottle of vodka
1 bottle of sparkling wine
2 bottles of juice
3 cans of fruits

Włożyć wszystko do garnka, wymieszać. Przed podaniem schłodzić w lodówce.
Bowle działa prawie natychmiastowo, co być moze uda sie nam pokazać na załaczonych zdjeciach i filmiku.
Tu, z tego miejsca, wyrażamy nasze serdeczne podziekowania dla Fine i Andrei za przygotowanie nam tego nektaru bogów.



11 wrz 2007

cd. Saame tuttavaks (Let's get acquainted)

cd. Spostrzeżenia

IV. Kierowcy. Są super. Zatrzymują się za każdym razem jak tylko człowiek zbliża się do krawędzi chodnika. Przynajmniej większość z nich. I większość dróg w Estonii jest jednopasmowa. Mało ludzi to i drogi są niepotrzebne.

V. Woda. Jest straszna. Jest tak twarda, że po dwóch tygodniach eksploatacji mojego czajnika całe jego dno pokryło się kamieniem (szkoda że nie złotem). W takim tempie za miesiąc będziemy w stanie założyć swój własny, prywatny kamieniołom. Większość z nas ma od niej uczulenie i wypadają nam włosy. Jeśli zaczną też wypadać nam zęby wtedy się zdenerwuję. Poza tym cały czas mamy czerwone, przekrwione oczy i jesteśmy zmęczone. Ogólnie rzecz ujmując z kazdym dniem wyglądamy lepiej i lepiej.

VI. Estończycy. Są naprawdę mili i wcale nie tacy zamknięci w sobie jak by sie mogło wydawać. Kilka dni temu w poszukiwaniu budynku w którym odbywać sie miały nasze zajęcia udałyśmy się z nianią Ogg w niewłaściwym kierunku. Mówiąc inaczej zabłądziłyśmy. Wówczas zza zakrętu wyłonił się tubylec, który zagadnięty o ulicę zaoferował nam swoją pomoc. Mówiąc inaczej odprowadził nas pod sam budynek a nie było mu po drodze. Inny przykład: którejś pięknej nocy brałyśmy udział w międzynarodowym spotkaniu przedstawicieli intelektualnych elit poszczególnych krajów czyli w babskiej popijawie. Uraczone lokalnymi trunkami poszłysmy do klubu, gdzie inni mili Estończycy zaoferowali nam konsumpcje następnych lokalnych trunków.
Jeden wręczył mi nawet długopis. I nieważne że następnego dnia okazało się, że jest on zepsuty.
I żeby Was ostatecznie przekonać oto niezwykle emocjonująca opowieść o bułce tartej. Poszłysmy kiedyś z nianią Ogg do sklepu dokonać zakupu jadalnych towarów. A że naszła nas ochota na kotlety sojowe, do ich przygotowania potrzebowałyśmy bułki tartej. Jak powiada niania Ogg "Nasza znajomość angielskiego w tej materii była taka sama jak estońskiego. Nie wiedziałyśmy ani jak jest kotlet ani jak jest bułka tarta". Tknięte przeczuciem zagadnęłyśmy jednak zbliżajacą sie Estonkę i przy użyciu różnych gestów (cenzuralnych!!!) wytłumaczyłyśmy jej o co nam chodzi. W rzeczy samej, znowu odniosłyśmy sukces a na wspomnienie samego obiadu Niani dalej leci ślinka (w zasadzie leci jej cały czas, ale to inna sprawa). Tak na serio, Estończycy, przynajmniej ci młodzi, są naprawdę bardzo pomocni i świetnie mówią po angielsku.


Esme

10 wrz 2007

Stało się

Więc stało się. Nasze codzienne modlitwy do omszałych kamieni przyniosły rezultat i najprawdopodobniej od jutra w naszych skromnych progach zamieszkają 2 Niemki. Z Niemiec. Przynajmniej tak mówią. Niemówiące po polskiemu. Jeszcze.

Esme

Fine i Andrea

8 wrz 2007

Saame tuttavaks (Let's get acquainted)

W końcu postanowiłyśmy coś opublikować. Blog został założony kilka dni temu, ale nadmiar obowiązków służbowych (imprezy, przyjęcia, imprezy, imprezy no i może trochę przyjęć) uniemożliwiały nam nie tylko napisanie czegoś sensownego, ale napisanie czegokolwiek.
Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Poniższy post będzie zlepkiem wszystkiego tego, co nas w jakikolwiek sposób zdziwiło/zaskoczyło/spadło nam na nogę w ciągu ostatnich 10 dni. Jeśli sposób pisania wyda się wam chaotyczny, niezrozumiały, pozbawiony sensu to właśnie takie było nasze zamierzenie. Dodatkowo wszystkie błędy gramatyczne/stylistyczne/ortograficzne i inne zostały popełnione rozmyślnie i celowo.

Spostrzeżenia:
I. Strasznie ciężko jest się zabrać za prowadzenie bloga.

II.Estońskie akademiki różnią się trochę od polskich. Pierwsza różnica jest taka, że nikt nie pali na korytarzach. Dla palaczy są specjalne wydzielone "boxy", które wyglądają jak klatki dla zwierząt. Zakaz obejmuje wszystkie restauracje i puby. W ogóle w Estonii mało się pali (komentarze w stylu palenie szkodzi zdrowiu mnie nie interesują).
Akademik w którym mieszkamy z zewnątrz prezentuje się całkiem interesująco. Początkowo prezentował się tak też i wewnątrz do momentu kiedy codziennie nie zaczęłyśmy odkrywać nowych usterek. A to coś odpada, a to coś się nie domyka (spróbujcie wytłumaczyć po angielsku na portierni, że wam okleina odstaje z szafki;). Podpisując umowę dostałyśmy także listę rzeczy zakazanych. Nie wolno nam np. otwierać okien. W sumie po co komu dopływ świeżego powietrza. Z jednej strony jest to pewnie spowodowane tym, żeby nie uciekało ciepło, ale jak się dowiedziałyśmy z nieoficjalnych źródeł, akademik został wybudowany za szybko i ma liczne niedociągnięcia. Ponoć ktoś kiedyś otworzył okno i ono wypadło. Od tej pory obowiązuje zakaz, ale musimy się przyznać, że czasem, kiedy chcemy się poczuć jak recydywistki (?) pozwalamy sobie na odrobinę szaleństwa i trochę powietrza wpada nam do pokoju. Jak szaleć to szaleć.
Mieszkamy w module: 3 pokoje 2 osobowe przypadają na łazienkę i kuchnię. Niby dużo miejsca, ale póki co mieszka nas już 4 i wizja 2 nowych dziewczyn nas osłabia. 6 bab do jednego prysznica. 6 bab do 2 palników w kuchence. To będzie prawdziwa szkoła życia.
Co bardzo przyjemne w takich modułach przeważnie ludzie pogrupowani są narodowościowo. Jak zostało nam powiedziane, żeby uniknąć 'szoku kulturowego'. Ja przeżyłam prawdziwy szok jak się dowiedziałam, że po 4 dniach podróży (o tym później) będę miała możliwość to improve my polish. Żeby było nam przyjemniej nasi sąsiedzi też są Polakami. W ogóle jest tu dużo Polaków. Stanowimy chyba 20% wszystkich studentów Erasmusa, tak że trzeba uważać co i gdzie się mówi:) Więcej jest chyba tylko Niemców, ale raczej wysłali reprezentacje najsympatyczniejszych bo większość z nich lubię. Poza tym są ludzie z Rosji, Włoch, Hiszpanii, Francji, Belgii, Czech, Słowacji, Gruzji, Mołdawii....Czasami można spotkać też jakichś Estończyków. Ogólnie towarzystwo jest mieszane, i wszyscy, o dziwo, lubią alkohol.

III. Większość lubi tez Polskę. Prawie każdy był już w Polsce i poza jednym Węgrem reszcie się podobało. Mało tego, poza podstawowymi zwrotami takimi jak "kurwa, piwo, dzien dobry" niektórzy to nawet uczą się polskiego. Poznałyśmy pewnego Niemca, który nawet celowo zapisał się na kurs polskiego, bo tak bardzo polubił nasz kraj. Sam z własnej, nieprzymuszonej woli. Obawiam się, ze jak tak dalej pójdzie to będę zmuszona zmienić swój stereotyp Germanina.

IV. Akulturacja. Nagle zaczęłam rozumieć tych wszystkich biednych ludzi, którzy po powrocie z zagranicy nie w stanie poprawnie używać ojczystego języka. Po dwóch dniach mówienia po angielsku nie byłam w stanie sklecić ani jednego poprawnego zdania po polsku. Mało tego, zaczęłam się jąkać i świszczeć a rodzice stwierdzili dodatkowo, że seplenię. Mamy u siebie studentkę polonistyki, która również przechodziła przez te fazy. Ogólnie teraz porozumiewamy się bliżej nieokreślonym dialektem, w którym dominują pewne uniwersalne frazy:
Lista słów bez których nie można się obyć:
definitely - słowo klucz, pasuje wszędzie i do każdej sytuacji, używa się go tu na określenie wszystkiego i wszystkich, gdybym za każde użycie dostawała 1 koronę, nie musiałabym prosić rodziców o dosyłanie mi pieniędzy:)
not more than usual- kolejna perełka, jak by się głębiej zastanowić to również pasuje do każdej sytuacji. Przykładowy dialog: Cześć. Jesteś już pijany? odp. Not more then usual



ps. zdjecia zostana dodane jak tylko nauczymy sie jak to sie robi

Esme