26 paź 2007

UЛA B ПOЛЬШE

Wróciły my. Dawno, ale piszemy dopiero teraz. To przed nadmiar obowiązków. Codziennie trzeba wstawac, brać prysznic, jeść i takie tam. To może wykończyć.
Podroż zaczęła się nam radośnie, bo nad ranem złapała nas policja twierdząc, że przekroczona została dopuszczalna prędkość. W Estonii wynosi ona 90 km/h a myśmy jechali 125 km/h. W nagrodę za nieznajomość prawa otrzymaliśmy możliwość uiszczenia mandatu w wysokości 300 koron na głowę (ok. 70zł ). Miało być nawet dwa razy więcej, ale 300 koron jest w pełni satysfakcjonujące. W Tallinie sporo czasu zajęło nam poszukiwanie portu, skąd odpływać miał nasz prom. Bez mapy i z ograniczoną możliwością kontaktu z ekipą z drugiego samochodu stanowiło to swego rodzaju rozrywkę. Promem płynęliśmy 3 h, ale większość czasu przespaliśmy, także szczerze polecamy taki sposób podróżowania. Fiński kraj przywitał nas chłodem i tak już pozostało do końca. Padać nie padało, ale w zimowej kurtce było mi zimno co nie wróży najlepiej na nadchodzące miesiące. Pierwszą godzinę na helsińskiej ziemi spędziliśmy na poszukiwaniu parkingu. Znalezienie bezpłatnego parkingu w centrum miasta graniczy z cudem, co oznacza, że sobie pojeździliśmy.
Helsinki są, w zasadzie nie wiem jakie. Są zupełnie różne od Petersburga. Nowoczesne. Górzyste. Z pewnością ciekawe, ale jakoś mnie nie zachwyciły. Cały dzień upłynął nam na zwiedzaniu a jego zwieńczeniem było poszukiwanie gdzieś zaparkowanego poza centrum samochodu. Efekty zwiedzania można zobaczyć w galerii zdjęć.
Potwornie zmęczeni, z nogami włażącymi nam w 4 litery pojechaliśmy do Tampere, gdzie nocowaliśmy w tamtejszych akademikach. Tampere było jednym z naszych wyborów jeśli chodzi o Sokratesa. Miasto jest całkiem fajne i ma wiele ciekawych miejsc, ale ceny to by nas w Finlandii zabiły. Najtańszy chleb 1,59 euro. Rodzice zbankrutowali by na paczkach. Chłopaki prawie zrobiły interes życia sprzedając w akademiku estońską wódkę po promocyjnych cenach. Sam akademik w którym spaliśmy znacznie różni się od naszego. Pokoje są małe, 1 osobowe, z łazienką. Korytarze są naprawdę wąskie, ale na piętrach są wspólne kuchnie, gdzie można urządzać imprezy. Drugi dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Tampere, w tym muzeum Muminków, gdzie cześć z nas wzięła udział w przedstawieniu dla 3-latków. Naszym zdaniem było ono lepsze niż balet „Giselle” na który wybraliśmy się w Petersburgu. Wieczorem braliśmy udział w polskiej imprezie, zorganizowanej specjalnie po to by pokazać obcokrajowcom naszą kulturę. Lub jej brak. Była wódka, były faworki i oczywiście pierożki, które cieszyły się największym zainteresowaniem. Teraz planujemy zorganizowanie czegoś podobnego u nas. A co. Jak zwykle niedospani ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się w polskiej ambasadzie w Tallinie, by oddać swój głos w wyborach, Jak na prawdziwych patriotów przystało. Do domu dotarli my żywi.
A teraz nowości:
Ula jest w Polsce. Na krótko, ale już odczuwam rozłąkę. Przez 2 msc codziennie oglądałam na żywo jej twarz a dziś w tym celu musiałam włączyć komputer i poszukać jakieś zdjęcia. Nie mogę spać, odczuwam lęk i smutek. Trochę sobie nawet dziś w kącie pochlipałam. Z żalu zaczęłam nawet sprzątać. To pewnie coś jak syndrom pustego gniazda.
Nara.
Esme

19 paź 2007

Nie o Petersburgu


Tak więc jest za 10 minut czwarta i za 40 min wyjeżdżamy do Helsinek. Jak można domniemywać, poprzednia wycieczka niczego nas nie nauczyła. Obiecałyśmy sobie, że przed jakimkolwiek wyjazdem należy zapewnić sobie przynajmniej 6 h snu, żeby potem nie padać na twarz. Tym razem poszalałyśmy i pospałyśmy niecałe 2 h. Prawdopodobieństwo zarejestrowania tego co się będzie działo w drodze wynosi 0. Prawdopodobieństwo odpowiedniej ilości snu przez te 3 dni wynosi 0 bo nocleg mamy w akademiku u znajomych Polaków i w ten weekend organizują tam polską imprezę.. Prawdopodobieństwo, że ludzie na nasz widok będą uciekać wynosi 100.


Ula co jakiś czas się zawiesza zupełnie jak mój komputer. Ja natomiast mam omamy wzrokowe. Oby kierowcy byli w lepszym stanie. Prawda jest taka, że wstałyśmy około godziny za wcześnie. To wyszła na wierzch nasza lękowa osobowość. Teraz siedzimy w kuchni i patrzymy na siebie, ale tego co widzimy nie da się opisać słowami. No chyba że użyjemy określenia zombi. Do niedzieli.
Esme

13 paź 2007

Zdjęcia. Photos. Zdjęcia.
Są już dostępne w galerii.
Zaledwie 600:)

P.S. Zdjęcia z Petersburga są w 3 katalogach i do tego jeszcze czwarty ze zdjęciami z rocznicy Tartu Ulikooli :)

11 paź 2007

Powycieczkowe wspomnienia cz. 1

Trochę to trwało nim doszłyśmy do siebie po wycieczce, ale teraz już możemy się podzielić naszymi przeżyciami. Petersburg...Tego się nie da opisać słowami. Nie jesteśmy skore to wzruszeń, ale tam jest kurwa pięknie. Tylu wspaniałych budowli w jednym miejscu, tylu niesamowitych miejsc otocznych wspaniałymi budowlami jeszcze nie widziałyśmy. Ale zacznijmy od początku. Do Petersburga wyjeżdzałyśmy o 6 rano, a jakoże typowe z nas baby potrzebowałyśmy 2 h na przygotowanie. Czyli miałysmy wstac o 4. Wstanie o 4 wymaga położenia sie o 10 wieczór, ale jak zwykle los pokrzyżował nasze plany. Zupełnie jak na złość uniwersytet w Tartu obchodził właśnie 375 rocznicę swojego istnienia i z tej okazji organizowane były różne uroczystści.Dzień przed naszym wyjazdem odbywał się uroczysty pochód z pochodniami. Setki studentów kroczyło w korowodzie (czy coś tam) trzymając w rękach zapalone kawałki drewna, często smolnego, z nakręconymi na końcu pasmami włókien lnianych, bawełnianych lub szmatami nasyconymi olejem, smołą, ropą naftową lub inną substancją łatwopalną (nie chciałam jeszcze raz powtarzać słowa pochodnia:)śpiewając tradycyjne pieśni. Ponieważ działo sie to wieczorem efekt był niesamowity. Jestem przekonana, że średniowieczne sceny z polowań na czarownice musiały wyglądać podobnie. Zwieńczeniem dnia było przedstawienie teatralne (balet) zorganizowane w ruinach katedry oraz pokaz sztucznych ogni. Było tak pięknie, że nawet Gyta pochlipywała ze wzruszenia ukryta gdzieś za drzewem. Jeśli tylko nasze lenistwo nam na to pozwoli to zamieścimy filmiki z tych wydarzeń. Skutkiem tego wszystkiego położyłyśmy się spać o 3 a wstałysmy o 4. Skutkiem tego natomiast było to, że przez cały pierwszy dzień pobytu w Petersburgu byłyśmy lekko mówiąc nieprzytomne. My i reszta wycieczki oczywiście też. Przejście graniczne umiejscowione jest w Narwie. Narwa jest estońskim miastem zamieszkałym w 95% przez rosyjskomówiącą ludność. Znajdują sie tam dwie monumentalne twierdze (rosyjska i estońska) których zdjęć nie mamy, bo jak już wspominałam byłyśmy zbyt nieprzytomne, żeby zajmować się jakąkolwiek aktywnością fizyczną poza spaniem. Samo przekroczenie granicy również było ciekawe, bo kazano nam z całym dobytkiem wysiąść z autokaru i osobiście przejść przez punkt odprawy. Większych problemów z tym nie było.
Esme

5 paź 2007

Petersburg

Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg Petersburg
Za kilka godzin jedziemy do Petersburga:)

1 paź 2007

We did it... i inne takie

A było to tak.
Tartu ma swoją lokalną tradycję. Każdy student, który otrzyma ocenę niedostateczną z egzaminu i chce ją poprawić, musi przejść po betonowym łuku nad mostem Kaarsild (który ponoć ma szerokość pół metra). W praktyce wygląda to tak, że po przęśle chodzi każdy komu sie podoba lub też kto jest wystarczająco "pod wpływem" i nie w czasie sesji a w nocy. Mijały kolejne dni, coraz więcej naszych znajomych dokonało tego karkołomnego (dosłownie) czynu (i to po kilka razy) a my nic. Nasze racjonalne i zdroworozsądkowe podejście do życia uniemożliwiało nam zdobycie się na tak lekkomyślny czyn (tchórze z nas i tyle).







Któregoś pięknego wieczoru (dokładnie to w ostatnią sobotę), uraczone lokalnymi trunkami (w cenie 16 koron za puszkę) stwierdziłyśmy, że skoro inni mogą, to my też. Gnane jakimś nagłym impulsem wspięłyśmy sie na przęsło za chwilę wcześniej poznanym Węgrem i dumnie kroczyłyśmy balansując na wysokości, igrając z własnym życiem. No dobra, wejście na cholerne przęsło było prawie niewykonalne bo wpierw trzeba było się na nie wdrapać, a przypominam że do najtrzeźwiejszych nie należałyśmy. W sumie żałuję że nikt nie nagrał tych kilku prób wspięcia się. Wejście było straszne. Żadna z nas nawet przez chwilę nie myślała by popatrzeć w dół. Żeby było nam ciężej, to na samym szczycie grupa ludzi raczyła się bliżej nieokreśloną substancją, zajmując nam cholera miejsce do przejścia. Ponieważ nie ma tam za dużego pola manewru to musiałam się każdego z nich przytrzymać, wiec moja teoria jest taka, że na szczycie mostów siedzą ludzie spragnieni kontaktu fizycznego. Ale powróćmy do tematu. Samo zejście na szczęście nie było takie najgorsze. Ktoś jednak nad nami czuwał i tym razem obyło sie bez rozlewu krwi i połamanych kości. A teraz konkluzja. Ponieważ żadna z nas nie miała aparatu to musimy zrobić to jeszcze raz, bo tak. Mamy tylko jedno zdjęcie od Węgrów ale niewiele z niego wynika. Musicie uwierzyć na słowo, że to było na łuku mostu. Liczę na to, że ktoś nas powstrzyma.



Z tego miejsca składam serdeczne wyrazy ubolewania wszystkim tym, którzy zaczeli dzis rok akademicki.

Esme