28 wrz 2007

Culture shock

Dokładnie przed kilkoma minutami rozwikłałyśmy zagadkę naszej niemożności do wykonywania codziennych aktywności (joł). Według naszego przewodnika po Tartu spowodowane jest to 'kulturowym szokiem'. Manifestuje się on następująco:
1) preoccupation with health, feeling sick much of time (ja mam rozwaloną nogę i stan podziębienia)
2) Aches, pains, and allergies ( Gytę bolą okolice żeber i ma jakieś uczulenie)
3) Overeating (dziennie zjadamy co najmniej jeden bochenek chleba na śniadanie)
4) Insomnia, desire to sleep too much or too little (ja nie chodzę spać przed 3 w nocy a Gyta dla normalnego funkcjonowania potrzebuje 12 h drzemki)
5) Anger, irritability (Ależ mnie ci wszyscy ludzie wkurwiają)
6) Loose of idenity (ciagle zadajemy sobie pytanie: kim jestem?)
7) Unable to solve simple problems (Skąd wracają Litwini?)
8) Loose of ability to work or study effectively (zasypiamy na zajęcia, zasypiamy na zajęciach)

Według poradnika czeka nas jeszcze:
1) unaxplainable crying
2) identyfying with the old culture
i mój ulubiony symptom: developing obsessions such as over-cleanliness (to akurat by nam nie zaszkodziło)

26 wrz 2007

The teacher who says 'Ni'

Pamiętacie tę scenę z Monty Pythona?


Nasza nauczycielka estońskiego też często mówi 'ni'. I czuję się wtedy podobnie jak biedni rycerze okrągłego stołu. 'Ni' oznacza po estońsku 'a więc', jeśli więc nasza nauczycielka je wymawia to może to oznaczać dwie rzeczy:
1. Zacznie zadawać nam pytania - biorąc pod uwagę, że nigdy nie znam odpowiedzi, to nie jest to najlepsza sytuacja
2. Przejdzie do następnego tematu/zasad gramatycznych - to w sumie jeszcze gorzej bo gramatyka estońska ma zasady bardziej absurdalne niż skecze Monthy Pythona. Właściwie to ciężko się tam doszukać jakichkolwiek zasad.

W związku z tym słówko 'ni' wywołuje u mnie nerwowe skurcze, dreszcze, odruchy wymiotne itp.

Nawiązując jeszcze do filmiku to wymowa niektórych liter w estońskim przypomina scenę z "ni" i "nu" a nagła zmiana Rycerzy którzy mówią 'ni' na rycerzy którzy mówią 'icky icky...' to nasza estońska codzienność bo tu jest więcej wyjątków niż reguł.

Ah what sad times are these when teacher can say 'ni' to poor students!

Gytha

24 wrz 2007

Nic nam sie nie chce

Myślałyśmy, że chwilowy spadek chęci do robienia czegokolwiek za jakis czas minie, ale wszystko wskazuje na to, że przerodzi się w głebszą formę depresji. Jednobiegunowej. Jesteśmy tak leniwe, że nawet porozumiewamy sie w pokoju przy użyciu gadu-gadu albo skypa, bo rozmowa twarzą w twarz byłaby zbyt wykańczająca. Każde poranne wyjście na zajęcia wymaga wielu godzin psychicznego przygotowania. Jestem przekonana, że coś dodawane jest do wody w kranie lub rozpylane w powietrzu bo nie zachowujemy się normalnie. Gdyby nie fakt, że najbliższy sklep jest może z 200 m od akademika, pewnie umarłybyśmy z głodu. Dziekujmy Bogu za winde. To nie koniec narzekań. Dziekan nie uznał nam jeszcze przedmiotów, gdyż albowiem dalej go nie ma w kraju. Nie chca nam przelac pieniadzy na konto, bo nie. Zaczyna robić sie zimno i nie ma białego sera. Odnowiła mi sie kontuzja i nie moge biegać. Ula próbowała dzisiaj trzykrotnie popełnić samobojstwo, ale nóż nie był dość ostry a nie miałysmy siły go naostrzyć. Ale w piątek piłyśmy pysznego drinka o wdźięcznej nazwie "Hemingway". Tym optymistycznym akcentem kończymy tego budujacego posta.

Ps. Dodajemy do galerii zdjecia samego akademika. Moze ogladajac zdjecia ktos znajdzie odpowiedz dlaczego nam sie nic nie chce. Moze to konstrukcja ścian tak na nas wpływa.
Esme

23 wrz 2007

Skutki picia bowle...

Poniżej filmik z wczorajszej imprezy. Główne role grają nasze kochane (Ja Andrea du flittchen - ździra, ździra, ździra:*)współlokatorki.



Jak by ktos nie zrozumiał co mówią poniżej tłumaczenie:
'Siema'
'Gniezno'

20 wrz 2007

3 tygodnie w akademiku

Od kilku dni (w zasadzie odkąd przyjechałysmy) przeżywamy małe załamanie nerwowe związane z koniecznością dzielenia małej mieszkalnej przestrzeni z innymi osobami. Słowa takie jak cisza, spokój i nauka na zawsze (a przynajmniej na 5 msc zostały wykreślone z naszego słownika). Poniżej skutki:

1) braku kontaktu fizycznego z kotem



2. braku deprywacji sensorycznej

Tallinn - wspomnienie

Następnego dnia po przybyciu do Tartu wybrałam się z Krzyśkiem do Tallina. Ponieważ jeden dzień to za mało by dokładnie zwiedzić jakiekolwiek większe miasto, przewodnik wzięliśmy tylko żeby się za bardzo nie zgubić. Całe zwiedzanie jednak wykonaliśmy na tytułowym freestylu. Łaziliśmy chaotycznie po starym mieście pstrykając fotki wszystkiemu, czemu się dało. Muszę powiedzieć że ma to swój urok i nie przejęłam się tym zbytnio, bo ja na pewno jeszcze do Tallina się udam. Ogólnie rzecz ujmując - stare miasto mi się podobało (szczególnie specyficzny rodzaj cegieł), nowe nie. W dodatku trafiliśmy na pierwszy dzień zimna w Estonii, na co oczywiście nie byliśmy kompletnie przygotowani. Dlatego na większości zdjęć jestem skurczona i sama się obejmuję jakby mi miłości w dzieciństwie brakowało. W związku z tym chaotycznym zwiedzaniem nie mam pojęcia co jest na większości zdjęć, a resztę tylko zgaduję :) ale mimo wszystko jak ktoś chce zobaczyć to zapraszam do galerii.

Gytha

19 wrz 2007

Nadejszła wiekopomna chwila

Oto nastał ten dzień, ten moment, na który wszyscy czekali. Zdecydowałam się ujawnić swe przemyślenia na tymże blogu. Do tej pory zajmowałam się stroną techniczną i poprawianiem Esme, a to zajmuje duuużo czasu :) A więc do rzeczy. Moje spostrzeżenia są następujące:
Pierwsza euforia mi mija. Mówiąc dokładniej wszystko tu zaczyna mnie dobijać. Estoński mnie dobija bo za szybko (i nie wiem co się dzieje na zajęciach), rosyjski mnie dobija bo za wolno (i się nudzę), psychologia mnie dobija bo za dużo (trzeba czytać), dziekan mnie dobija bo nie odpowiada na naszego ważnego maila, poczta mnie dobija bo czekam już półtora tygodnia na paczkę od mamusi :), współlokatorki mnie dobijają bo są za bardzo dziewczyńskie (chichoczą, piszczą i nadają prawie non stop). Hmmm, dochodzę do wniosku, że jak na tyle dobijaczy to czuję się zaskakująco dobrze. Czyli jednak zapisanie swych przemyśleń ma siłę terapeutyczną.
Poza tym Esme dostała jakiejś manii. Chodzi biegać, czasem nawet dwa razy dziennie, chodzi na basen i ze mną na hip hop. Obawiam się że to nie koniec - jak wróci napakowana jak Schwarzeneger to nie moja wina. Ja modeluję jej zupełnie inne zachowania, dokładniej jedno - spanie. Ale ona nie chce mnie naśladować, dzeci nigdy nie chcą brać rozsądnego przykładu z dorosłych.
No i na koniec moje największe zmartwienie - nie mogę dorwać tu żadnego kota do wymiętolenia. Ostatni raz miętosiłam kota jakieś 20 dni temu w cerkwi prawosławnej w Tallinie (gdzie to się człowiek nie zapuści żeby dorwać kota). Chyba mam syndrom odstawienia i dlatego wszystko mnie dobija. Chociaż nie, zaraz, mnie zazwyczaj wszystko dobija. Czyli ogólnie norma.

Gytha

Hip Hop

Tak więc skoro nasze ambitne plany regularnego uczęszczania na zajęcia legły w gruzach, skoro nasze usilne próby przyswojenia jakiejkolwiek porcji wiedzy spełzły na niczym stwierdziłyśmy, że nie pozostaje nam już nic innego jak tylko zapisać sie na zajęcia z hip hopu. Słowo ciałem sie stało i tak oto wylądowałyśmy dzis na pierwszych tanecznych zmaganiach. Pominę tutaj jakże frapującą historię związaną z zapisami na zajęcia i przejdę od razu do sedna. Nie jestem pewna, ale wydaje mi sie, że za niedługo rozlegną sie telefony z propozycjami pracy w teledyskach np. 50 centa czy choćby Mezo. Zajęcia prowadziła zakapturzona dziewoja w oldschoolowych dresach które luźno jej dyndały. To było nasze pierwsze spostrzeżenie. Drugie było takie, że poza nią na sali znajdowało się z 20 innych dziewoj w przyciasnych wdziankach. W każdym razie czułyśmy się tam jak w domu. Zajęcia polegały na tym, że zakapturzona dziewoja pokazywała nam różne kroki, które następnie musiałyśmy powtarzać. Śmiem przypuszczać że miał powstać z tego układ taneczny. Bardzo szybko okazało się, że określenia typu : porusza sie z gracją, czuje muzykę, ma wdzięk nie odnoszą sie do mnie. Niestety, ale raczej nie zaproszą mnie do "Tańca z Gwiazdami" chyba, że w charakterze widza. Gycie szło lepiej, ale tez niewiele:) W każdym razie ubawiłyśmy sie dziś setnie i raz w tygodniu zamierzamy praktykować te hedonistyczne rozpasanie. Bo po co marnować czas na naukę, skoro można robić tysiące innych rzeczy.
Esme

16 wrz 2007

Alleluja!!!

Nasze modlitwy zostały wysłuchane i po długich bezsennych nocach udało się nam (czyt. Gycie) dołączyć do naszej suchej, pseudoliterackiej twórczości także kilka obrazów. Prawdę mówiąc ok. 500. Jak szaleć to szaleć. Zdjęcia znajdują się w galerii po prawej stronie. Jak już zostało wspomniane jest ich ok. 500 i dotyczą tylko naszej wyprawy do Estonii. Przejrzenie ich wszystkich może zabrać trochę czasu, także radzimy podzielić je sobie na mniejsze partie i codziennie dawkować po kilkadziesiąt. Dla najwytrwalszych przewidziano nagrody. Zdjęcia z Estonii zostaną dodane kiedyś tam. Pozdro.

Ps. Jak nas fantazja poniesie to być może pod zdjęcia dodamy też opisy. Gytha doda na pewno.

14 wrz 2007

Stosunki polsko-niemieckie

Wydaje mi sie ze relacje pomiedzy Polska i Niemcami ulożyłyby sie zupełnie inaczej, gdyby kazdorazowym kontaktom towarzyszyła konspumpcja BOWLE.

Bowle:
1 bottle of vodka
1 bottle of sparkling wine
2 bottles of juice
3 cans of fruits

Włożyć wszystko do garnka, wymieszać. Przed podaniem schłodzić w lodówce.
Bowle działa prawie natychmiastowo, co być moze uda sie nam pokazać na załaczonych zdjeciach i filmiku.
Tu, z tego miejsca, wyrażamy nasze serdeczne podziekowania dla Fine i Andrei za przygotowanie nam tego nektaru bogów.



11 wrz 2007

cd. Saame tuttavaks (Let's get acquainted)

cd. Spostrzeżenia

IV. Kierowcy. Są super. Zatrzymują się za każdym razem jak tylko człowiek zbliża się do krawędzi chodnika. Przynajmniej większość z nich. I większość dróg w Estonii jest jednopasmowa. Mało ludzi to i drogi są niepotrzebne.

V. Woda. Jest straszna. Jest tak twarda, że po dwóch tygodniach eksploatacji mojego czajnika całe jego dno pokryło się kamieniem (szkoda że nie złotem). W takim tempie za miesiąc będziemy w stanie założyć swój własny, prywatny kamieniołom. Większość z nas ma od niej uczulenie i wypadają nam włosy. Jeśli zaczną też wypadać nam zęby wtedy się zdenerwuję. Poza tym cały czas mamy czerwone, przekrwione oczy i jesteśmy zmęczone. Ogólnie rzecz ujmując z kazdym dniem wyglądamy lepiej i lepiej.

VI. Estończycy. Są naprawdę mili i wcale nie tacy zamknięci w sobie jak by sie mogło wydawać. Kilka dni temu w poszukiwaniu budynku w którym odbywać sie miały nasze zajęcia udałyśmy się z nianią Ogg w niewłaściwym kierunku. Mówiąc inaczej zabłądziłyśmy. Wówczas zza zakrętu wyłonił się tubylec, który zagadnięty o ulicę zaoferował nam swoją pomoc. Mówiąc inaczej odprowadził nas pod sam budynek a nie było mu po drodze. Inny przykład: którejś pięknej nocy brałyśmy udział w międzynarodowym spotkaniu przedstawicieli intelektualnych elit poszczególnych krajów czyli w babskiej popijawie. Uraczone lokalnymi trunkami poszłysmy do klubu, gdzie inni mili Estończycy zaoferowali nam konsumpcje następnych lokalnych trunków.
Jeden wręczył mi nawet długopis. I nieważne że następnego dnia okazało się, że jest on zepsuty.
I żeby Was ostatecznie przekonać oto niezwykle emocjonująca opowieść o bułce tartej. Poszłysmy kiedyś z nianią Ogg do sklepu dokonać zakupu jadalnych towarów. A że naszła nas ochota na kotlety sojowe, do ich przygotowania potrzebowałyśmy bułki tartej. Jak powiada niania Ogg "Nasza znajomość angielskiego w tej materii była taka sama jak estońskiego. Nie wiedziałyśmy ani jak jest kotlet ani jak jest bułka tarta". Tknięte przeczuciem zagadnęłyśmy jednak zbliżajacą sie Estonkę i przy użyciu różnych gestów (cenzuralnych!!!) wytłumaczyłyśmy jej o co nam chodzi. W rzeczy samej, znowu odniosłyśmy sukces a na wspomnienie samego obiadu Niani dalej leci ślinka (w zasadzie leci jej cały czas, ale to inna sprawa). Tak na serio, Estończycy, przynajmniej ci młodzi, są naprawdę bardzo pomocni i świetnie mówią po angielsku.


Esme

10 wrz 2007

Stało się

Więc stało się. Nasze codzienne modlitwy do omszałych kamieni przyniosły rezultat i najprawdopodobniej od jutra w naszych skromnych progach zamieszkają 2 Niemki. Z Niemiec. Przynajmniej tak mówią. Niemówiące po polskiemu. Jeszcze.

Esme

Fine i Andrea

8 wrz 2007

Saame tuttavaks (Let's get acquainted)

W końcu postanowiłyśmy coś opublikować. Blog został założony kilka dni temu, ale nadmiar obowiązków służbowych (imprezy, przyjęcia, imprezy, imprezy no i może trochę przyjęć) uniemożliwiały nam nie tylko napisanie czegoś sensownego, ale napisanie czegokolwiek.
Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Poniższy post będzie zlepkiem wszystkiego tego, co nas w jakikolwiek sposób zdziwiło/zaskoczyło/spadło nam na nogę w ciągu ostatnich 10 dni. Jeśli sposób pisania wyda się wam chaotyczny, niezrozumiały, pozbawiony sensu to właśnie takie było nasze zamierzenie. Dodatkowo wszystkie błędy gramatyczne/stylistyczne/ortograficzne i inne zostały popełnione rozmyślnie i celowo.

Spostrzeżenia:
I. Strasznie ciężko jest się zabrać za prowadzenie bloga.

II.Estońskie akademiki różnią się trochę od polskich. Pierwsza różnica jest taka, że nikt nie pali na korytarzach. Dla palaczy są specjalne wydzielone "boxy", które wyglądają jak klatki dla zwierząt. Zakaz obejmuje wszystkie restauracje i puby. W ogóle w Estonii mało się pali (komentarze w stylu palenie szkodzi zdrowiu mnie nie interesują).
Akademik w którym mieszkamy z zewnątrz prezentuje się całkiem interesująco. Początkowo prezentował się tak też i wewnątrz do momentu kiedy codziennie nie zaczęłyśmy odkrywać nowych usterek. A to coś odpada, a to coś się nie domyka (spróbujcie wytłumaczyć po angielsku na portierni, że wam okleina odstaje z szafki;). Podpisując umowę dostałyśmy także listę rzeczy zakazanych. Nie wolno nam np. otwierać okien. W sumie po co komu dopływ świeżego powietrza. Z jednej strony jest to pewnie spowodowane tym, żeby nie uciekało ciepło, ale jak się dowiedziałyśmy z nieoficjalnych źródeł, akademik został wybudowany za szybko i ma liczne niedociągnięcia. Ponoć ktoś kiedyś otworzył okno i ono wypadło. Od tej pory obowiązuje zakaz, ale musimy się przyznać, że czasem, kiedy chcemy się poczuć jak recydywistki (?) pozwalamy sobie na odrobinę szaleństwa i trochę powietrza wpada nam do pokoju. Jak szaleć to szaleć.
Mieszkamy w module: 3 pokoje 2 osobowe przypadają na łazienkę i kuchnię. Niby dużo miejsca, ale póki co mieszka nas już 4 i wizja 2 nowych dziewczyn nas osłabia. 6 bab do jednego prysznica. 6 bab do 2 palników w kuchence. To będzie prawdziwa szkoła życia.
Co bardzo przyjemne w takich modułach przeważnie ludzie pogrupowani są narodowościowo. Jak zostało nam powiedziane, żeby uniknąć 'szoku kulturowego'. Ja przeżyłam prawdziwy szok jak się dowiedziałam, że po 4 dniach podróży (o tym później) będę miała możliwość to improve my polish. Żeby było nam przyjemniej nasi sąsiedzi też są Polakami. W ogóle jest tu dużo Polaków. Stanowimy chyba 20% wszystkich studentów Erasmusa, tak że trzeba uważać co i gdzie się mówi:) Więcej jest chyba tylko Niemców, ale raczej wysłali reprezentacje najsympatyczniejszych bo większość z nich lubię. Poza tym są ludzie z Rosji, Włoch, Hiszpanii, Francji, Belgii, Czech, Słowacji, Gruzji, Mołdawii....Czasami można spotkać też jakichś Estończyków. Ogólnie towarzystwo jest mieszane, i wszyscy, o dziwo, lubią alkohol.

III. Większość lubi tez Polskę. Prawie każdy był już w Polsce i poza jednym Węgrem reszcie się podobało. Mało tego, poza podstawowymi zwrotami takimi jak "kurwa, piwo, dzien dobry" niektórzy to nawet uczą się polskiego. Poznałyśmy pewnego Niemca, który nawet celowo zapisał się na kurs polskiego, bo tak bardzo polubił nasz kraj. Sam z własnej, nieprzymuszonej woli. Obawiam się, ze jak tak dalej pójdzie to będę zmuszona zmienić swój stereotyp Germanina.

IV. Akulturacja. Nagle zaczęłam rozumieć tych wszystkich biednych ludzi, którzy po powrocie z zagranicy nie w stanie poprawnie używać ojczystego języka. Po dwóch dniach mówienia po angielsku nie byłam w stanie sklecić ani jednego poprawnego zdania po polsku. Mało tego, zaczęłam się jąkać i świszczeć a rodzice stwierdzili dodatkowo, że seplenię. Mamy u siebie studentkę polonistyki, która również przechodziła przez te fazy. Ogólnie teraz porozumiewamy się bliżej nieokreślonym dialektem, w którym dominują pewne uniwersalne frazy:
Lista słów bez których nie można się obyć:
definitely - słowo klucz, pasuje wszędzie i do każdej sytuacji, używa się go tu na określenie wszystkiego i wszystkich, gdybym za każde użycie dostawała 1 koronę, nie musiałabym prosić rodziców o dosyłanie mi pieniędzy:)
not more than usual- kolejna perełka, jak by się głębiej zastanowić to również pasuje do każdej sytuacji. Przykładowy dialog: Cześć. Jesteś już pijany? odp. Not more then usual



ps. zdjecia zostana dodane jak tylko nauczymy sie jak to sie robi

Esme